Chcesz otrzymywać najnowsze wiadomości
Wydarzenia
Naszą dewizą - najwyższa jakość i wzajemne zaufanie

Z TADEUSZEM BOCIANEM, właścicielem Fabryki Mebli Bocian z Uniszowic k. Lublina,

nominowanym do Nagrody Prestiżu RENOMA ROKU 2012 w kategorii FIRMA

rozmawia Marian Grzesik

 


Kapituła Nagrody Prestiżu nominowała Fabrykę Mebli BOCIAN do nagrody RENOMA ROKU 2012, za wyróżniającą się jakość zarządzania, produkcji i usług, zatrudniania i utrzymania wartościowej kadry, zaangażowania inwestycyjnego i dużego stopnia innowacyjności oraz społecznej i środowiskowej akceptacji. W szczególności: poprzez wykorzystywanie dostępnego kapitału i wiedzy w aktywne angażowanie się w działalność edukacyjną oraz wspieranie i rozwój społeczności lokalnych. Ponadto Kapituła w klasyfikacji wzięła pod uwagę: zachowanie etyczne, rozpoznawalność firmy na rynku, atrakcyjność, wiarygodność i komunikację z otoczeniem.

 

MARIAN GRZESIK

Panie Prezesie, krążą o Panu legendy, że czego się Pan nie dotknie zamienia w złoto. Choć nie wierzę, że w czyste Au, bo to by znaczyło, że jest Pan czarnoksiężnikiem. A„Prestiż” nie zajmuje się czarną magia. Nam chodzi o to, by na Pańskim przykładzie pokazać, jak rodzi się firma z niczego i osiąga uznanie, o które wcale nie zabiega. Zatem szczerze, cieszy się Pan z nominacji do Nagrody Prestiżu RENOMA ROKU 2012 w kategorii FIRMA?

 

TADEUSZ BOCIAN

Skłamałbym, że nie.Myślę, że w każdym człowieku jest coś z próżności i cieszy każdy element zewnętrznego uznania. Uznanie bowiem sprawia, że dodatkowo motywuje do działania.

 

Wobec tego zacznijmy od początku, od Pana zainteresowań i działań przedfabrycznych. Legenda głosi, że ma Pan talent do wszystkiego.

            To, że imałem się różnych prac,akurat prawda. Ale z wykształcenia jestem metalowcem. I zgodnie z zawodem rozpocząłem pracę w Fabryce Maszyn Rolniczych Agromet Lublin, gdzie pracowałem w latach 1968-1989. Byłem tokarzem, projektantem, kierownikiem wydziału i oddziału. Jako metalowiec, zajmowałem się również obróbką skrawaniem i hartowaniem. W latach 80 prowadziłem sekcję obrabiarek sterowanych numerycznie,to była wtedy duża nowość i jako projektant przez 8 lat pracowałem na desce kreślarskiej. W tym też czasie, trochę dla zabawy, skonstruowałem pierwszą maszynę – urządzenie do obróbki drewna.

 

Do drewna dojdziemy. Ale, jak to jest lub było z tymi egzotycznymi działaniami zawodowymi, w żaden sposób nie przystającymi do metalowca.

            Było różnie. Była taka konieczność albo lubiłem lub dorabiałam w danym zawodzie. Dlatego poza metalowcem byłem szewcem, krawcem, fryzjerem, budowlańcem i w końcu zostałem drzewiarzem. Samo życie, to ono decydowało, że prawie wszystkie podstawowe zawody wykonywałem i praktycznie chyba nie ma takiego podstawowego zawodu, którego bym nie potrafił wykonać.

 

Zdecydowanie nie każdy to potrafi. Trzeba mieć talent i szczególnie rozwinięte zdolności manualne, by realizować się w tak różnych zawodach.

            No cóż, mnie widocznie Bozia tymi zdolnościami dowartościowała. Co sobie wyobrażę, co sobie pomyślę – staję i robię. Nie ma dla mnie problemu czy ja dzisiaj siądę do maszyny i będę szył, czy pójdę do zakładu i będę spawał, czy będę wiercił, czy stanę na obrabiarce do drewna, czy na tokarce coś utoczę. To wszystko potrafię.

 

Bez żadnego wcześniej przygotowania.

            No nie, jak na przykład zaczynałem w krawiectwie, to chodziłem popołudniami do krawca i mu pomagałem. A jak już potrafiłem uszyć spodnie lub sukienkę, to później metodą prób i błędów próbowałem inne rzeczy.

 

Żona tą umiejętnością była pewnie zachwycona. Uszył Pan dla niej coś nadzwyczajnego.

            Owszem, suknię wieczorową na Bal Sylwestrowy. Nawet była zadowolona. Nie chciała tylko uwierzyć, że uszyłem ją w dwie godziny.


Z budowlanką było podobnie?

            Do budownictwa wszedłem, bo mnie do tego zmusiło życie. Pojechałem do Niemiec w celach zarobkowych. Miałem być pomocnikiem murarza. Ale koledzy powiedzieli – dzisiaj nie będziesz pomocnikiem, dzisiaj będziesz murarzem, bo brakuje nam trzeciego. My staniemy po rogach, ty w środku i będziesz murował. O godzinie 7 zaczęliśmy, a o 9 przyjechał szef. Zapytał - czy to ten nowy murarz? I zaczął mi się przyglądać, jak muruję. A ja, jak coś robię to staram się maksymalnie myśleć. Gdy masa była za gęsta to nie dolałem wody, tylko dobrałem stosowną masę. Po 20 minutach szef mnie woła i mówi –widzę, że ci nieźle idzie, więc cię zabieram do Heidelbergu na brygadzistę.Więc rzeczywiście, po dwóch godzinach murarki awansowałem z pomocnika na brygadzistą.

 
















Na zdjęciach maszyny

i urządzenia stolarskie
skonstruowane i wykonane

przez Tadeusza Bociana,
na początku uruchomionej

działalności, między innymi:
wyrównarka, pilarka, czyszczarka.

Fot. Archiwum


Raczej niecodzienne, więc o pozostałe zawody już nie będę pytał. Przejdźmy do sedna. W 1989 r., zaraz po transformacji ustrojowej zostaje Pan drzewiarzem. Czy ta pierwsza skonstruowana maszyna do obróbki drewna to był przemyślany zabieg taktyczny i strategiczny zmiany branży metalowej na drzewną?

            W rezultacie to nie była tylko ta jedna maszyna, którą samodzielnie skonstruowałem. Zacząłem je wszystkie sprawdzać w praktyce. Działały. Dopiero wtedy podjąłem decyzję, że kupię gdzieś działkę i wybuduję lokal. Myślałem, że skoro mam już maszyny, potrafię na nich samodzielnie wykonywać różne rzeczy, to muszę chyba pójść dalej i wreszcie podjąć decyzję o uruchomieniu własnego zakładu. Tak też uczyniłem i rozpocząłem działalność rzemieślniczą w zakresie usług drzewnych.

 

Dlaczego przeszedł Pan z metalu w drewno? Przecież z Pana talentem konstruktorskim równie dobrze mógł Pan skonstruować nowe maszyny do obróbki metalu i też pracować na swoim. 

            Po pierwsze – uznałem, że na swoim będzie lepiej, wygodniej, że więcej zarobię, po prostu chciałem się usamodzielnić A po drugie – zadecydowała łatwość dostępu do surowca. Poza tym drewno jest łatwiejsze i przyjemniejsze w obróbce niż metal. Maszyny do drewna były prostsze do wykonania i zarazem był popyt na wyroby drewniane.

 

Nie próbowano Panu wybić tej działalności z głowy.

            Niektórzy życzliwi mówili, że robię błąd. Wychodzili z założenia, że w sytuacji, gdy wtedy wiele zakładów było likwidowanych, ja otwierając nowy mogę szybko do nich dołączyć. Ale jakoś się udało.

 

Strategia na pewno była dobra, umiejscowienie na rynku też. Wszystkiego wówczas brakowało, mebli też, więc miał Pan popyt.

            Zacząłem od zatrudnienia 4 pracowników i na początku to nie była produkcja, raczej usługi w zakresie stolarstwa, ślusarstwa i tapicerstwa. Ale zamówienia były i to pomału się rozwijało, tym bardziej, że na moje wyroby rzeczywiście był popyt, bo były niedrogie i dobrze wykonane.


Co ma ślusarstwo wspólnego ze stolarstwem? I jak Pan zdobywał klientów?

            Głównie pocztą pantoflową. Na początku lat 90. mebli na rynku nie było, więc o takim rzemieślniku, jak ja, informacja przekazywana była w zaufaniu – z ust do ust. Natomiast co do ślusarstwa, to ma ono, jak najbardziej związek ze stolarstwem, z meblarstwem. Bez ślusarstwa nie byłbym w stanie wykonać zamówionego przez klienta stołu na stelażu metalowym, bardziej ozdobnym, kutym.

 

Intryguje mnie ta Pańska zdolność i umiejętność projektowania i samemu wykonania maszyn stolarskich. Nie kupował Pan nowych.

            Mówi się, potrzeba matką wynalazków. Skoro na rynku nie było maszyn, nie było ich w obrocie, a gdy się nawet pojawiały to były bardzo, bardzo drogie więc nie pozostawało nic innego, jak je samemu skonstruować. I jeszcze dodam, co może ciekawe. Do wykonania tych maszyn stolarskich, również skonstruowałem i sam zrobiłem niezbędne maszyny: przecinarkę, spawarkę i różne elektronarzędzia.

 



















Na zdjęciach: zabudowania fabryczne oraz Tadeusz Bocian w towarzystwie pracowników w jednej z hal produkcyjnych.

Fot. Archiwum


Z czasem, przez samego siebie wyposażony warsztat rzemieślniczy przeobraził Pan w fabrykę mebli. Teraz Pan projektuje i wykonuje pełen asortyment mebli, dla bardzo wymagających klientów: banków, hoteli,restauracji i osób prywatnych. Ma Pan swoją własną kolekcję mebli dziecięco-młodzieżowych „Bami”. Rozwija eksport. Musi Pan mieć dobrze rozwinięty marketing.

            Zdziwi się Pan, ale w dalszym ciągu wszystko robię na zamówienie, z polecenia. To efekt 22 lat obecności na rynku.A poza tym, Lublin nie jest dużym miastem, my tu prawie wszyscy się znamy. Nie znaczy to, że nasze meble wykonujemy tylko na zamówienie rynku lokalnego. Na prywatne zamówienie wykonujemy również kuchnie, sypialnie i salony dla klientów z całej Polski. A kolekcję mebli Bami eksportujemy również do Brukseli.

 

Lublin taki mały nie jest, ok. 350 tys. mieszkańców, tonie wieś. Ale rzeczywiście. Z tego co się zdążyłem zorientować, na hasło Bocian wiedziano o kogo chodzi i o jaką firmę. Co wpłynęło na tak dużą rozpoznawalność i zaufanie klientów?

            Klienci nam ufają, bo wiedzą, że jesteśmy dla nich od początku do końca przychylni. Słuchają naszych podpowiedzi w realizacji poszczególnych rozwiązań. I choć po wstępnych sugestiach klientów najczęściej sami projektujemy kompleksowe wyposażenie dla ich lokali, czy też zamówienia na indywidualne projekty mebli do kuchni, sypialni, salonów oni uważają te projekty za trafione. Gdyby jednak trzeba było coś w nich zmienić, poprawić, to je bez problemu poprawiamy. A w sytuacji gdy klienci dostarczają nam swoje projekty, to też wspólnie wyjaśniamy szczegóły, rozwiązujemy wątpliwości i wykonujemy z najwyższą możliwą jakością.

 

Czy w projektowaniu i realizacji poszczególnych projektów sami narzucacie z jakiego surowca będą wykonane ich meble?

            To zależy od tego co klient sobie życzy lub co my zaproponujemy. Mogą być meble z płyty MDF, płyty fornirowanej, mogą być meble z drewna począwszy od krajowego po egzotyczne itd.  Wykorzystywane przez nas krajowe gatunki drewna, to dąb, buk, olcha i czereśnia. Ta ostatnia była atrakcyjna przez wiele lat. Nieprzerwanie atrakcyjny jest dąb,ostatnio orzech – to są najczęściej wybierane gatunki drewna i najczęściej z nich korzystamy w wykonawstwie.

 

A odbiorcy indywidualni – czy wśród zamawiających można wyróżnić grupy upodobań surowcowych?

            Są dwie główne grupy odbiorców zamawiających meble. Osoby starsze – wolą meble z drewna. W ich świadomości tkwi, że drewno to coś naturalnego, ekologicznego. Dla nich ważne jest, że drewno ma naturalne usłojenie, naturalną barwę, choć dopuszczają również barwione. Młodzi – mniejszą wagę przywiązują do tego z czego meble są wykonane,większą do designu. Młodzi przyzwyczajeni są do fornirów nowoczesnych, niestruganych a modyfikowanych. Wybierają też meble lakierowane – na mat lub połysk i bardziej preferują kolorowe meble. Z kolorów kryjących wybierają biały, czerwony, różowy, czarny.

 

W przypadku mebli z płyt, płyty kupujecie gotowe do produkcji.

            Wszystko co kupujemy to materiały podstawowe, które następnie u nas poddajemy dalszej obróbce. Począwszy od obróbki płyty lub drewna poprzez fornirowanie, czyszczenie, bejcowanie,lakierowanie – czyli u nas odbywa się cały długi i złożony proces technologiczny.


Wracając do wyrobów z drewna, dlaczego one są droższe niż z płyty MDF?

            Gdy weźmiemy podstawowe gatunki drewna, takie jak sosna, olcha, brzoza – to cena metra sześciennego jest podobna do cen MDF. Z tym, że płyta MDF jest gotowa do obróbki, a drewno dopiero trzeba wysuszyć, obrobić, dużo przy tym odpadów itd. W sumie drewno w wyrobie jest o wiele droższe. Z drewna kupionego w stanie surowym wykorzystuje się zaledwie 30-33 proc. Reszta to odpady na suszenie, obróbkę, sęki, pęknięcia itd. Poza tym, drewna jest coraz mniej i jest coraz droższe.

            Wpływ na wyższą cenę mebli z drewna ma również bardzo długotrwały proces otrzymania drewna gotowego do produkcji. Gdy kupujemy drewno w stanie okrągłym, to na tartaku przecieramy, brzegujemy, pozbywamy się kory, układamy w tafle do schnięcia. Proces suszenia jest bardzo długi, minimum pięć lat. To podraża produkt. Gdy nie zostanie dobrze wysuszone będzie pracowało, będzie usychało i nie da się z niego zrobić dobrego mebla. Porozsycha się i popęka.

 

Gdy klient o tym doświadczeniu wie, to i zaufanie do firmy rośnie. Tylko nie wiem czy klient ma świadomość, że ten rodzaj działalności toteż wielkie ryzyko. Szczególnie w przypadku małej firmy, takiej jak Pańska. Wynikające choćby z faktu, że na pozyskanie niezbędnego materiału do produkcji, czyli na kupno drewna na przyszłe wyroby, trzeba na pięć lat zamrozić pieniądze. W razie niesprzyjających okoliczności i braku zamówień bankructwo murowane.

            W przypadku mojej fabryki, osobiście aż takiego zagrożenia nie biorę pod uwagę. Właśnie dlatego, że jesteśmy małą firmą. W związku z tym nam łatwiej wprowadzić zmiany, coś szybko wdrożyć i sprawnie wykonać. Jesteśmy bardziej elastyczni. Nam na wprowadzenie nowego projektu, nowego wzoru wystarczy minimum tydzień, maksymalnie miesiąc. W dużych firmach, to trwa znacznie dłużej.

            Dlatego uważam, że mała firma, nawet przy niesprzyjającej sytuacji rynkowej, tak szybko nie zbankrutuje. Najwyżej może mniej zarobić. Poza tym poszerzyłem działalność. Mam teraz produkcję i usługi. Jak nie zarobię na produkcji, to odbiję na usługach. W tym zakresie mam bardzo szeroką ofertę. Począwszy od projektowania, poprzez prace remontowo-budowlane po architekturę i wyposażenie wnętrz. Praktycznie możemy zrobić wszystko, nawet firanki, zasłonki i to co jest związane z metalem.

 

Do tak szerokiego frontu robót potrzeba dużo wykwalifikowanej siły roboczej. Pańska fabryka to mała firma, jak dajecie sobie z tym wszystkim radę.

            Zatrudniam ponad 40 pracowników. Firma jest podzielona na brygady. Każda z brygad jest odpowiedzialna za określony rodzaj prac. Jedni robią stoły i krzesła, inni meble skrzyniowe itd. W części usługowej mam grupy wytwórcze, które zajmują się na przykład malowaniem, glazurą, terakotą, sztukaterią itd. Ku zadowoleniu klientów, to sprawnie i niezawodnie działa.

 

Pomówmy teraz o szefie firmy i ludziach z nią związanych. Wprawdzie wiemy już, że szef sam potrafi zrobić wszystko, ale w tak wielobranżowej działalności nie ma siły, żeby sam wszystkiemu podołał. Musi mieć do tego zaufanych współpracowników. Czy przypadkiem ta wszechwiedza nie przeszkadza Panu w prowadzeniu firmy. Poza tym, może jest Pan zanadto wymagający, albo za bardzo pouczający. 

            Jest w tym coś na rzeczy. Sam się na tym łapię. Chyba rzeczywiście jest we mnie coś takiego, że wiem wszystko. I wiem, że to nie jest wcale dobre. Ale też jestem szefem edukacyjnym, bo ja od lat mam uczniaków ze szkoły zawodowej, średniej i praktykantów ze szkół wyższych. Od 1990 roku wyuczyło się u mnie grubo ponad 100 osób.


Na czym polega ta rola edukacyjna?

            Przeciętnie mam co roku około 5-6 osób ze szkoły zawodowej, które szkolę. To są uczniowie, którzy u mnie pracują, zatrudnieni na etacie i są wysyłani do szkoły na naukę teoretyczną. To jest pracownik młodociany. Ci z pierwszej i drugiej klasy pracują 2 dni w tygodniu, z trzeciej 3 dni tygodniu.

 

Firma ma z tych uczniów jakiś pożytek, angażują się w praktyczną naukę przyszłego zawodu?

            Ci ze szkół zawodowych, którzy chcą się czegoś praktycznie nauczyć, to przez te trzy lata szkoły, mogą się dużo nauczyć i trochę firmie pomóc. Bardziej niż uczniowie z techników ponieważ oni tam mają bardzo mało praktyk. Raptem dwa razy po miesiącu w całym 4-letnim okresie nauki. Natomiast, jeśli chodzi o podejście do praktycznej nauki zawodu – tych uczniów z zawodówki – to z roku na rok zaczyna być coraz gorzej. Młodzież, w moim odczuciu, jest coraz mniej zaangażowana, coraz mniej chce się nauczyć. W latach wcześniejszych było o wiele, wiele lepiej, dużo lepiej, młodzież była zaangażowana, chciała się nauczyć zawodu. Dzisiaj tylko jednostki chcą się nauczyć. Bywa tak często, że przychodzi do mnie czterech, pięciu młodziaków w danym roku i po trzech, czterech miesiącach przestają przychodzić. W konsekwencji zdejmuję ich ze stanu. Do szkoły też nie chodzą.


A z wykwalifikowanymi, stałymi pracownikami, nie ma Pan problemów?

            Jest problem ze znalezieniem fachowca na usługę, nawet bardzo wielki. Na produkcję można kogoś stosunkowo szybko przyuczyć, ale na usługę brakuje wykwalifikowanych ludzi. Jakimś rozwiązaniem są uczniowie. Ci którzy byli dobrymi uczniami i przez trzy lata przykładali się sumiennie do praktyki, a później, jeszcze przez trzy lata, po zdanym egzaminie czeladniczym, chcą dalej przyuczać się u mnie, to po 6 latach mogę im już zacząć powierzać samodzielnie zadania.

 

Może warto zatrudnić menedżera, który będzie zajmował się zarządzaniem, a Pan całe swoje umiejętności skieruje w stronę praktycznego przygotowania ludzi do poszczególnych czynności zawodowych i zagadnień techniczno-organizacyjnych funkcjonowania produkcji.

            Cały czas rozbudowuję zakład, inwestuję w nowe technologie i nowe maszyny. Próbowałem więc przyjąć człowieka,który by mnie zastąpił i jakoś do tej pory nie udało mi się znaleźć nikogo w regionie. Więc niedawno dałem ogłoszenie ogólnopolskie. Zgłosiło się kilkanaście osób z całej Polski, z różnych części kraju. Zobaczymy co z tego wyniknie.

 

Jak Pan myśli, dlaczego są takie kłopoty z ludźmi do pracy, szczególnie teraz, gdy praca nie leży na ulicy.

            Myślę, że nie wszystkim pasuje taka duża odpowiedzialność i praca w ruchu ciągłym. Cały czas myślenie, cały czas napięcie i cały czas odpowiedzialność. Myślę, że pracownicy lepiej się czują, gdy jest większy luz, nie muszą się za dużo martwić, nie gonią terminu.

 

Co z perspektywy 22 lat działalności firmy ocenia Pan najwyżej, a co jest do poprawy, by funkcjonowała jeszcze lepiej?

            Najwyżej oceniam fakt, że udało się firmę mocno osadzić na rynku i zdobyć zaufanie klientów. Do tego stopnia, że praktycznie mam zawsze pełen portfel zamówień. On sprawia, że mogę firmę dalej rozwijać. Natomiast do poprawy – przede wszystkim umiejętnie dobrać personel.Czyli ludzie i jeszcze raz ludzie. Bez nich nie rozwinę skrzydeł i nie polecę dalej.

 

Ma się rozumieć, nazwisko zobowiązuje. A może za mało Pan szuka, może ci ludzie są obok, w pobliżu.

            To bardzo czytelna aluzja. Ale ma pan rację. Z czasem, jak lat przybywa, trzeba zacząć myśleć o dzieciach.Wprowadzać je w tajniki funkcjonowania firmy i przekazywać kompetencje. Ale jato już od pewnego czasu robię. Kasia, starsza córka, pracuje w firmie od 16 lat. Ona już wrosła w problemy firmy.


Za co w firmie odpowiada?

            Kasia zajmuje się klientem, projektowaniem i opracowaniem technologicznym. Jest już w pełni wykwalifikowanym następcą. Ma papiery mistrzowskie, stolarskie, uprawnienia doszkolenia uczniów i wszelkie możliwości do uprawiania zawodu drzewiarza.

 

Zatem ostatnie do Pana pytanie, jako pogodzonego z tym, że bezpieczna zmiana zarządzającego firmą nastąpi. Ma Pan już komu ją przekazać. A pytanie do doświadczonego meblarza brzmi – czy moda w meblach to sprawa gustu odbiorcy, czy kreowanie nowych trendów?

            Moda w meblach nie zmienia się tak szybko, jak w ubiorach, ale również, tylko zdecydowanie wolniej. Trendy niewątpliwie o tym decydują. Choć dziś trudno dostrzec jakąś konkretną tendencję wśród naszych klientów. Natomiast można zauważyć dużą otwartość na nowości i z tym związaną odwagę w podejmowaniu decyzji.

 


Panie Prezesie, dziękuję za rozmowę. A teraz, Pani Kasiu, proszę o odpowiedź na to samo pytanie, tylko z punktu widzenia projektanta mebli Bocian?

            Mnie moda nie specjalnie interesuje.Wprawdzie śledzę trendy, bywam na targach mebli, ale nie inspiruję się tym co tam widzę. Powód zasadniczy. Projektuję meble dla klientów, którzy do nas przychodzą. To są projekty indywidualne, spełniam oczekiwania każdego klienta z osobna. Rzadko się zdarza, by były to meble powtarzalne.


Na zdjęciach: Katarzyna Smyk, projektantka mebli i aranżacji wnętrz realizowanych

i wykonywanych przez firmę, córka Tadeusza Bociana.
Poniżej: Przykładowe wnętrza prywatne i hotelowe zaprojektowane i wykonane przez firmę oraz duży okrągły stylowy stół, o którym mowa w tekście, będący w ofercie firmy. Fot. Archiwum




To cierniowa droga dla waszej produkcji.

            To prawda. Bywa, że nie zawsze produkcja takich indywidualnych mebli jest ekonomicznie uzasadniona. Ale my się tym wyróżniamy, wykonujemy meble na specjalne, indywidualne zamówienie. To też dużo ciekawsza praca dla projektanta, zmusza do wysiłku kreatywnego. Przy czym mam świadomość, że powtarzalność produkcji danego mebla daje firmie większe korzyści finansowe.

 

Mówi Pani – dużo ciekawsza praca dla projektanta. Z ciekawości zapytam, czy Pani do tego projektowania doszła w podobny sposób jak ojciec. Z wrodzonym talentem do wszystkiego.

            Chyba rzeczywiście coś wyssałam z jego genów. Od urodzenia miałam zdolności bardziej techniczne. Nie jestem plastykiem, więc te moje projekty mebli i wnętrz, które realizuję, są bardziej użytkowe, bardziej praktyczne niż plastyczne. Moja przygoda z projektowaniem zaczęła się jeszcze w ojca małym zakładzie rzemieślniczym, w 1996 roku. Tak naprawdę nie miałam żadnego przygotowania zawodowego w tym kierunku. No, może małe, bo projektowałam odzież.

 

Czyżby jeszcze wtedy ojciec działał w krawiectwie.

            Nie, nie. Ale wszystkiego czego się nauczyłam, to od taty, również projektowania mebla. Potem sama, na podstawie własnego doświadczenia, coraz bardziej zagłębiałam się w to wszystko. Na przykład zaliczyłam szkolenie, które otworzyło mi oczy na projektowanie wnętrz, a nie tylko mebla. Później trochę doświadczeń własnych, takich bardziej budowlanych, zdobytych na budowie własnego domu, pozwoliło mi spojrzeć na wnętrza od strony budowlanej. Przy połączeniu tych dwóch zainteresowań meblarstwa i trochę budownictwa narodziła się chęć zajmowania się czymś więcej niż tylko meblami. 

            I zapewniam, że nauka na własnych doświadczeniach, na własnych błędach jest bardzo kształcąca. Tak więc czynny udział w budowie własnego domu umocnił moją wiedzę w temacie wnętrzarskim. Nie tylko od strony estetycznej, sprzedania tego co widzimy, ale również od strony przystosowania technologicznego realizowanych wnętrz. To znaczy, aby to co sobie wymyślę dało się rzeczywiście zrealizować. Żeby można było przekuć jakieś przyłącza, na nowo przestawić jakąś ścianę. Żeby można było powiedzieć klientowi, gdzie ma powiesić lampę, jak rozplanować elektrykę.Chodzi mi w tym wszystkim o to, by tego rodzaju projektowanie stanowiło kompleksową aranżację wnętrz.

 

Wracając do projektowania mebli. Pewnie większość klientów chciałaby mieć w swoich domach niepowtarzalne meble. Ale czy mają świadomość, że muszą za nie więcej zapłacić.

            Niestety nie. Każdy chciałby mieć mebel indywidualny za cenę przeciętnego.

 

No właśnie. Wobec tego, jak w praktyce wygląda dochodzenie do realizacji indywidualnego projektu.

            Przychodzi klient i mówi czego chce.A tak naprawdę, on nigdy nie wie czego chce. Ale ogólnie określa potrzeby – czy chce mieć meble nowoczesne, czy stylowe, mówi w jakim mają być klimacie. To dla mnie ważne. Gdy widzę wnętrze i poznam upodobania klienta, porozmawiam z nim chwilę, przynajmniej dwa spotkania – to ja już widzę, co on czuje, co się jemu podoba. A jak narysuję dwie pierwsze kreski i on mruga, że tak, nawet tak niewerbalnie, to już widzę po jego zachowaniu czy trafiam w jego oczekiwania. I jak już czuję, że pierwsze wizje spotkały się razem – praca nabiera tempa.

            A więc, tak naprawdę, proces dochodzenia do realizacji zależy od klienta. Oczywiście, ode mnie w dużej mierze także, ale jednak od klienta. Od tego, jak bardzo on chce mieć problem z głowy. Ogólnie mówią czego oczekują, w jakiej przestrzeni mogę się poruszać i resztę oddają mi, mówiąc – pani wie lepiej, proszę sobie poradzić i takich klientów jest coraz więcej. Ale bardzo długo dochodziliśmy do tego. Do tej pory było tak, że klient uważał, że jak on mi nie powie o każdej śrubce, czy detalu jaki mam uwzględnić w projekcie to będzie niewypał. Każdy klient chciał mieć własny udział, bo uważał, że wie najlepiej, bo gdzieś coś widział. Dopiero teraz ludzie zaczynają się otwierać. Swój czas poświęcają swoim sprawom zawodowym, a nam dają tylko ogólne wskazówki. Łatwiej jest tym klientom, którzy już gdzieś spotkali się z naszą pracą, Mają wtedy większe zaufanie i jest im, i nam dużo łatwiej we współpracy. Nie mówiąc o tych, którzy wracają do nas,ponieważ realizują swoje zamówienia po raz drugi lub trzeci. A takich mamy naprawdę bardzo dużo.

 

Pani Kasiu, ojciec powiedział, że jest już Pani w pełni wykwalifikowanym następcą. Czy zatem myśli już Pani o tym, że ta fabryka będzie za jakiś czas pod Pani zarządzaniem.

            Wie pan, czasy nie są najciekawsze,dosyć trudne i dla biznesu, i całego kraju. Tacie też nie jest łatwo zarządzać tak złożonym technicznie i technologicznie zakładem – więc na razie nie za bardzo sobie wyobrażam, jak miałabym go zastąpić w tej roli. Do tego – sama kobieta wśród mężczyzn. Nie zmienia to faktu, że bardzo mnie cieszy zaufanie Taty, że jestem sobie w stanie z tym zakładem poradzić. I co tu ukrywać, bardzo bym chciała, jednocześnie jestem pełna obaw i asekuracyjnie się boję.

 

Macie w swojej ofercie niezwykle duży, okrągły stół. To pewnie przy nim wspólnie, bez obaw o dalszy rozwój firmy, podejmiecie tę ważną strategicznie decyzję. Życzę dalszych sukcesów. (grudzień 2012)


dodano: 2012-12-11 13:07:00