Chcesz otrzymywać najnowsze wiadomości
Wydarzenia
Trzeba pilnować, by nie rozchwiać polskiej gospodarki

Z prof. dr hab. JERZYM HAUSNEREM, członkiem Rady Polityki Pieniężnej,
laureatem Nagrody Prestiżu RENOMA ROKU 2014 w kategorii Polityk rozmawia Jerzy Byra

Prof. dr hab. Jerzy Hausner – profesor ekonomii. Od początku kariery naukowej związany z Akademią Ekonomiczną w Krakowie. Specjalizuje się w ekonomii politycznej oraz gospodarce i administracji publicznej. Członek Rady Polityki Pieniężnej; Członek Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN oraz Komitetu Nauk o Pracy i Polityce Społecznej PAN. W latach 1996–1997 był szefem doradców wicepremiera Grzegorza Kołodki w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, następnie pełnomocnikiem rządu ds. reformy zabezpieczenia społecznego i podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. W październiku 2001 r. wszedł w skład gabinetu Leszka Millera, jako minister pracy i polityki społecznej. Od stycznia 2003 r. minister gospodarki, pracy i polityki społecznej, a od czerwca 2003 r. także wiceprezes Rady Ministrów. Firmował swoim nazwiskiem plan naprawy finansów publicznych (tzw. plan Hausnera). W rządzie Marka Belki (od maja 2004 r. do marca 2005 r.) piastował stanowisko wicepremiera i ministra gospodarki i pracy. Koordynował wówczas prace nad Narodowym Planem Rozwoju na lata 2007– 2013.


JERZY BYRA
Panie profesorze, na początek proszę się wytłumaczyć dlaczego odżegnuje się Pan od miana polityk. Piastowane przez Pana stanowiska wicepremiera, ministra i posła niezbicie o tym świadczą.


Prof. dr hab. JERZY HAUSNER
Nie wzbraniam się od określenia polityk, ale staram się wyjaśnić, że w dosyć uproszczony sposób, by nie powiedzieć trywialny, rozumie się u nas politykę. Postrzegamy ją niemalże wyłącznie przez pryzmat sprawowania władzy i walki o władzę, a nie przez wywieranie wpływu na kierunek rozwoju kraju. Nie odrzucam określenia polityk, ale mówię, że jestem politykiem publicznym, a nie partyjnym. To znaczy, że jestem od rozwiązywania problemów, natomiast nie uczestniczę w rywalizacji o władzę. I są politycy od zdobywania i utrzymywania władzy – co nie znaczy, że ich nie cenię, ale osobiście tego nie potrafię.

Żeby rozwiązywać problemy najpierw trzeba się urodzić. Dlaczego z rodzinnego Świnoujścia przeniósł się Pan do Krakowa?  
    To nie tak. Faktycznie urodziłem się w Świnoujściu. Tam bowiem, całkowicie przypadkowo, spotkali się moi rodzice. Rzuciły ich tam powojenne losy, ale to dłuższa historia. Potem, zupełnie tego nie świadom, za sprawą nowej pracy ojca rodzice przenieśli się do Szczecina. Tam też urodził się mój młodszy brat.

I wtedy razem nieświadomie wyjechaliście do Krakowa.
    Nie. Rodzice przenieśli się do Opola, gdzie urodziła się nasza młodsza siostra. I to już jest miejsce, które pamiętam, które traktuję jako swoje, z niego się wywodzę, w tym sensie to Opole jest moim miastem rodzinnym. Świnoujście to legenda, którą pielęgnuję, ale bez własnych wspomnień i głębokiej więzi. To w Opolu nabrałem samoświadomości. Tam chodziłem do przedszkola i szkoły podstawowej, a właściwie do różnych.

Musiał Pan nieźle łobuzować.
    Aniołem nie byłem, systematycznie miałem obniżone zachowanie. Ale liceum ukończyłem.  

Po którym, już w pełni świadomie, wybrał Pan studia w Krakowie. Dlaczego nie we Wrocławiu, Katowicach? Miałby Pan bliżej do domu.
    Ze względów ekonomicznych. Rodzice ojca wywodzą się z Krakowa, więc mogłem mieszkać u dziadków, co obniżało koszty studiowania.

A skąd wzięło się Pańskie zainteresowanie ekonomią?  
    Sam chciałem studiować chemię, ponieważ ten przedmiot mi wyjątkowo leżał. Dla mnie wszystko na lekcjach chemii wydawało się takie jasne, takie zrozumiałe, takie oczywiste. Ale mama zaczęła mi wtedy mówić. No tak, ale co będziesz w przyszłości robił. Nie wiem, mówiłem. Więc zaczęła mi tłumaczyć, że trzeba mieć dobry zawód. Posłuchałem i poszedłem na studia ekonomiczne.

Magistrem ekonomii został Pan w 1972 roku. Ale ciekaw jestem, czy już jako profesor zgodzi się Pan z opinią, że ekonomia to nie nauka, że nie ma w niej obiektywnych praw. Poza prawem popytu i podaży cała reszta to idee, poglądy i mody.
    To jest nauka, ale dla mnie, to jest nauka społeczna. To nie jest nauka ścisła.

Da się obronić naukowy charakter ekonomii?
    Dla mnie, to oczywiste. Jeśli ekonomii nie uznamy za naukę, to nie jest nią również socjologia, filozofia i prawo. Są ekonomiści, którzy wierzą, że można uprawiać ekonomię, jak fizykę. I wierzą w żelazne prawa ekonomii. Natomiast ja mogę powiedzieć, że istnieją pewne regularności, prawidłowości, które przypominają takie prawa, ale w większości przypadków nie mamy do czynienia z determinizmem.
    Ekonomia mieści się między determinizmem a przypadkiem. Odnosi się do tych zachowań ludzkich, w których waży komunikacja i interpretacja. Ekonomia zmatematyzowana – nie pozbawiam jej wartości poznawczych – tworzy byty idealne. A rzeczywisty świat gospodarczy nie jest bytem idealnym i nie odzwierciedla żadnego bytu idealnego, nawet do niego nie zmierza. Przeciwnie, ewoluuje, i nie można tego ani zatrzymać, ani zaprogramować.

Panie profesorze, w jednej z Pana wypowiedzi mówi Pan, że Państwo to machina, która ma część biurokratyczną i polityczną. Nazywa je Pan hydrami. Biurokratyczna – która uważa, że tego się nie da zrobić, a polityczna – że żyje strachem przed utratą władzy i stała się celem samym w sobie. Co można z tym zrobić, jak zmienić nastawienie do służby Państwu?
    Jeśli mówię, że istnieje w polityce domena publiczna i istnieje domena partyjna, to nie chcę powiedzieć, że jedna jest gorsza, a druga lepsza. One się przenikają.  
    Jednym aspektem sprawy jest to, że demokratyczna polityka musi dawać szansę na wybór personalny i programowy, i od tego są partie polityczne. Nawet jeśli nie chcą się nazywać partiami politycznymi, to bycie partią polityczną oznacza, że ubiegam się o wybór, ubiegam się o elekcję, w końcu o władzę. I oczywiście wolałbym, aby w części politycznej więcej było propozycji programowej, a nie działań o charakterze czysto wizerunkowym. Co nie znaczy, że odrzucam politykę medialną i ją lekceważę. Tylko uważam, że jest ona nadmiernie rozrośnięta i przesłania sens demokracji wyborczej.  

A hydra biurokratyczna, na czym powinna się koncentrować?
    Ta druga domena działalności politycznej powinna się koncentrować na rozwiązywaniu problemów, i ją właśnie nazywam publiczną. Tu musi być miejsce dla wysokich merytorycznych kompetencji, dla ludzi, którzy niekoniecznie chcą przynależeć do partii, ale gotowi są działać w ramach państwa i dla państwa. Dla naszej ustrojowej i gospodarczej transformacji takie osoby wniosły wiele.

Na przykład?
    Choćby Grzegorz Kołodko, który oczywiście ma lewicowe sympatie, ale skrzętnie unikał partyjnego zaangażowania. Takim przykładem może też być rząd Belki. Może nie był autorski czy techniczny, ale budował pewną równowagę pomiędzy częścią reprezentującą partię, która go wyłowiła, czyli SLD, a zaproszonymi osobami z zewnątrz. Taką osobą był na przykład Jacek Socha, który przyszedł z wysoką ekspercką kompetencją, bez żadnego zaplecza politycznego i był świetnym ministrem skarbu. Inny dobry przykład, to Mirek Gronicki – znakomity minister finansów, i to też rząd Belki.

Jeśli dobrze rozumiem chodzi o to, żeby określone instytucje były obsadzane przez ludzi nie powiązanych z żadnym ugrupowaniem politycznym.
    Właśnie. Takie instytucje jak NBP, TVP, Trybunał Konstytucyjny, jak Urząd Patentowy, jak UOKiK i wiele innych. To instytucje publiczne i ich działanie nie może być partyjnie kontrolowane i podporządkowywane logice walki partyjnej. W tym znaczeniu powinny być poza wszelką partyjnością. Tam powinny być osoby ze względu na swoje kompetencje, a nie dlatego, że reprezentują jakieś ugrupowanie.  
    Ci politycy, którzy zdobywają władzę i mają możliwości kształtowania agendy działania państwa muszą zrozumieć, że jeżeli nie dopuszczą ludzi kompetentnych dla wykonywania publicznych zadań, to nawet ich najlepszy program nie zostanie zrealizowany. I to znaczy, że będą się tylko utrzymywać u władzy dla samej władzy.  

Co zatem zrobić, żeby ta biurokratyczna machina państwowa działała sprawnie?

    Nie tylko trzeba dać jej swobodę w sensie przywódczych postaci, kompetentnych ludzi, ale trzeba wyraźnie powiedzieć, gdzie kończy się partyjność, gdzie kończy się to co wynika ze zwycięstwa wyborczego – prawo do nadawania kierunku rozwoju państwa, a gdzie państwo działa na zasadzie trwałych reguł i ciągłości zobowiązań.  
    To, że obywatel w akcie wyborczym wybrał polityczną reprezentację, nie znaczy, że pozwala jej na wszystko. Ograniczeniem jest Konstytucja. Przy czym nie rozumiana tylko jako zestaw artykułów, ale jako ład konstytucyjny.
    Jeżeli partyjność wkracza w działanie wszystkich form organizacji państwa, aż do spodu, aż do gminy, to państwo działa tylko na rozkaz. Nie działa na zasadzie demokratycznego, obywatelskiego i konstytucyjnego ładu.

To co Pan mówi ma między innym związek z brakiem zaufania. To problem, który Pan często podnosi w swoich wypowiedziach. W jego braku widzi Pan przeszkody dla rozwoju gospodarczego. Potwierdza to również w swoich badaniach prof. Fazlagić z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, który podaje, że 47 proc. polskich przedsiębiorców rezygnuje z części umów, bo nie ufa kontrahentom.
    To prawda. Tyle, że nie tylko biadolmy, ale próbujmy pokazać przykłady, które dowodzą, że można to odwrócić, że to nie jest zaklęty krąg.
    Dam taki przykład. Prezes średniej firmy budowlanej, z którym często rozmawiam o kulturze, mówi, że się w budownictwie ruszyło. A ja przecież wiem, że sytuacja nie jest najlepsza. Wprawdzie w mieszkaniowym poszło do góry, ale w kubaturowym dalej jest marazm. Otóż ten prezes twierdzi, że nastąpiła pewna zmiana, ponieważ teraz więcej inwestorów zwróciło się ku średnim firmom, bo boi się tych wielkich. Powodem zmiany stały się nagminne opóźnienia płatności przez dużych, którzy wymuszają na mniejszych kredyt kupiecki, bo mają silną ochronę prawną, bo mają za co opłacać prawników. Lepiej zatem współpracować z mniejszymi i opierać to na wzajemnym zaufaniu. Koszty w sumie są niższe.
    W związku z tym inwestorzy wolą teraz współpracować ze mną – mówi ten prezes – bo my opieramy naszą działalność na zaufaniu, a nie na prawnych kruczkach. My się nie obstawiamy prawnikami, tylko uczciwie dogadujemy z inwestorami bezpośrednio.

Ze wspomnianych badań wynika również, że z braku zaufania firmy utraciły 281 mld zł korzyści.  To równowartość 13 proc. PKB.

    To potwierdza, że zaufanie w biznesie, i w ogóle, w ludzkiej działalności, jest podstawową, egzystencjalną kwestią. Bez zaufania nie można tworzyć czegoś nowego. Można oczywiście robić rzeczy rutynowe, powtarzalne. Ale jeżeli mówimy o działalności, która ma być twórcza, innowacyjna, która ma polegać na zdolności firmy do przestawienia się w zależności od tego, jak się zmieniają warunki, to jednym z warunków powodzenia jest właśnie zaufanie. Dlatego proponuję i rozwijam koncepcję Firmy-Idei, która jest świadoma swojej misji, świadoma reguł, którymi się kieruje prowadząc swoją działalność, potrafi na tej podstawie określić swój specyficzny proces wytwarzania wartości ekonomicznej.

Co ma Pan na myśli mówiąc, że proponuje Pan i rozwija koncepcję Firmy-Idei?
    „Firma-Idea – nowe podejście do wartości w biznesie”, to tytuł tekstu, który przygotowałem wspólnie z moim kolegą. Proponujemy w nim nowe podejście do problematyki wytwarzania wartości ekonomicznej i kształtowania wartości firmy.
    Podkreślam, że jest to rozumowanie i działanie z perspektywy firmy, a nie z perspektywy państwa. No bo oczywiście jest wiele podejść, które mówi, że biznes musi być przymuszany do czegoś, tak czy inaczej władczo regulowany. Nie mówię, że nie są nam potrzebne regulacje. To wszystko ma znaczenie. Próbuję jednak dowieść, że jeżeli chcemy wyobrazić sobie inną gospodarkę rynkową, która nie wywołuje takich zakłóceń, jakie teraz odczuwamy, choć w Polsce umiarkowanie, to nie da się tego wymusić przez państwo. To musi wychodzić od pewnego sposobu myślenia o roli biznesu i sensie działalności gospodarczej. I stykać się z określonymi postawami i zachowaniami konsumentów i klientów.
    Przy czym, żeby było jasne, nie chodzi mi o wychowywanie ludzi biznesu. To nie jest myślenie o społecznej odpowiedzialności biznesu, jako działaniu, które wypada wizerunkowo głosić i podejmować. Pokazuję, dlaczego i pod jakimi warunkami, firmy które nie będą respektowały i wytwarzały wartości także dla innych, a nie tylko dla siebie, po prostu zginą – upadną.

W jaki sposób chce Pan o tych wartościach firm mówić i je propagować?
    Współpracujemy z wieloma firmami i gromadzimy konkretne studia przypadku, które rozpowszechniamy. Nie idzie zatem tylko o teoretyczne ujęcie problemu, ale praktyczną zmianę modelu działania biznesu. Z jednej strony są przykłady negatywne – na przykład Enron czy Kodak, z drugiej coraz więcej pozytywnych.
    Weźmy przykład projektu KGHM „Zielona miedź”, którego celem jest oparcie produkcji miedzi na odnawialnej – „zielonej energii”. Nie wiemy, czy się ten projekt powiedzie, ale jednak w ten właśnie sposób myśli się długofalowo i odpowiedzialnie.
    Więc, albo pójdziemy w tym kierunku, albo za chwilę, wszyscy będziemy podopiecznymi Googla, Amazona i Facebooka. Superkorporacji kapitałowych, które nam urządzą świat po swojemu, wmawiając, że nam służą. One są groźniejsze niż ustępujące im pola korporacje wytwórstwa materialnego. One monopolizują i zawłaszczają wytwórstwo dóbr symbolicznych. Tym samym uzależniają nas mocniej, włączają do swojej sieci i to my pracujemy coraz bardziej dla nich.
    
Panie profesorze, to oczywiście dobrze, że są w Polsce firmy, które stawiają na innowacyjność i, że wraz z nią rośnie wydajność pracy. Tylko dlaczego u nas, mimo wzrostu wydajności, jest ona tak nisko opłacana.
Prof. Jerzy Hausner, poza działalnością w RPP i pracą naukowo-dydaktyczną jest również szefem komponentu badawczego projektu „Instrument Szybkiego Reagowania” realizowanego przez PARP. Celem projektu jest złagodzenie negatywnych skutków spowolnienia gospodarczego, zmiany gospodarczej lub restrukturyzacji (w tym rozwojowej). Rezultatem badania gospodarki są tematyczne raporty stanowiące system wczesnego ostrzegania, które dostarczają decydentom informacji pozwalających na podejmowanie działań wyprzedzających i korygujących, obniżających koszty ekonomiczne i społeczne okresowych zakłóceń w funkcjonowaniu gospodarki.
    To jedna z kwestii, którą podnosiłem w szeregu zespołowych raportach. Powiadamy w nich, że jeżeli nie będziemy bardziej innowacyjni, to nie będziemy w stanie wytworzyć bardziej złożonych produktów i usług. A to znaczy, że nasza gospodarka będzie skazana na taki model konkurowania, w którym będziemy konkurować głównie niską cenę. Tania praca – niska cena, to nasza obecna pozycja konkurencyjna. 
    I tak będzie dalej, jeśli nadal będziemy tak nisko opłacać wzrost wydajności pracy. Kupując tanio pracę, kupujemy niskie kwalifikacje. Nie poszukujemy pracowników twórczych, kreatywnych, lepiej umotywowanych.
    Więc, jeżeli chcemy mieć lepszych pracowników, większą wartość kapitału ludzkiego i kulturowego firmy, to trzeba lepiej opłacać wydajność pracy – w skali makro i w firmie. Ale podkreślam, nie chodzi o to, aby automatycznie podnosić wynagrodzenie. Chodzi o to, aby lepiej opłacać wzrost wydajności pracy. Wtedy będziemy mieli lepszych pracowników, którzy będą w stanie wytworzyć lepsze produkty. W rezultacie – firma będzie miała silniejszą pozycję na rynku, będzie w stanie jeszcze lepiej opłacać twórczą, wydajną pracę, będzie miała lepszą kadrę, w konsekwencji będzie silniejsza…
    I jeśli tak będzie ukierunkowany nasz dalszy rozwój gospodarczy, nie będziemy tak bardzo zależni od koniunktury w Niemczech, nie będziemy w pozycji poddostawcy zagranicznych, głównie niemieckich firm.

Mamy już polskie firmy, które z powodzeniem konkurują na zagranicznych rynkach.
    Powoli to się zmienia. Zaczynamy mieć firmy, które dzisiaj są już międzynarodowymi graczami. Ale zauważmy, że często, gdy już są międzynarodowe, to ciągle operują z Polski. Na zewnętrznych rynkach nie sprzedają pod polskimi markami. A tylko sprzedaż pod własnymi markami podnosi ich pozycję i reputację polskiej gospodarki. Takich firm potrzebujemy.
    Jednym z elementów tego procesu jest oczywiście to, że nie da się utrzymywać takiej dysproporcji płacowej, jaką mamy w stosunku do krajów zachodnich, bo to będzie systematycznie skłaniać do emigracji zarobkowej. Polskie firmy chcąc operować na zagranicznych rynkach będą musiały tam zatrudniać pracowników z tych krajów. A to oznacza, że muszą uczyć się płacić relatywnie więcej. Powtarzam – relatywnie, w stosunku do wydajności.

Panie profesorze, ale udział płac w wartości wytwarzania produktów na świecie maleje, i to znacznie. W 1980 roku  było to 70 proc. PKB, a dzisiaj 55 proc.
    To zamazany obraz. Dotyczy bowiem gospodarki światowej. Rośnie w niej udział krajów, które jeszcze bardziej rywalizują tanią siłę roboczą niż my. To one zaniżają płace. Takie kraje, jak Chiny, Brazylia, Indie, RPA. Dzisiaj to one rywalizują w tej kategorii, w której my sobie dotychczas dobrze radzimy. Ale niestety, musimy się liczyć z tym, że będziemy w tej rywalizacji przez nie wypierani.

Kraje wyżej rozwinięte nie mają z tą rywalizacją takiego problemu.
    Tylko dlatego, że część z nich przenosi swoją produkcję do wymienionych krajów. Buduje tam swoje zaplecze wytwórcze, ale centra zysków pozostawiają u siebie. To oni ściągają śmietanę. Innym dają oczywiście zarobić, ale niewiele.
    Dlatego chodzi o to, abyśmy naszych znaczących międzynarodowych graczy mieli coraz więcej. Ale nasz system temu niewystarczająco sprzyja. Nie chodzi o jakieś ekstra ułatwienia, ale o ogólnie korzystne warunki dla przedsiębiorczości i międzynarodowej aktywności gospodarczej. Decydują o tym różne czynniki. Jednym z nich jest właśnie zwracanie uwagi, jak w Polsce opłaca się wzrost wydajności pracy.

Czyli mamy problem, bo ten wzrost wydajności opłacamy nisko. 
    Mamy problem dwojakiego rodzaju. W dużo większym stopniu zależymy od rynków zagranicznych, w mniejszym stopniu od rynku krajowego. A to, że Polska liczy sobie 38 mln ludności znaczy, że ma stosunkowo duży rynek wewnętrzny i w związku z tym mniejszy problem niż na przykład Estonia czy Litwa.
    Z tego puntu widzenia lepiej opłacany wzrost wydajności pracy oznacza, że ze względu na większą konsumpcję krajową będziemy się rozwijali szybciej. Trzeba jednak pamiętać, że dzisiaj dla naszego rozwoju i wzrostu gospodarczego najważniejsza jest kwestia innowacyjności i modelu konkurencyjności.

Spójrzmy jeszcze na problem niskiego opłacania wzrostu wydajności pracy z innej strony – możliwości oszczędzania. Wprawdzie na koniec grudnia oszczędności Polaków przekroczyły wartość 1 bln zł, ale odłożone środki są głównie zgromadzone na lokatach krótkoterminowych, do roku. Aż strach pomyśleć z czego będą budować kapitał na potrzeby emerytalne.
    To jest innego rodzaju problem. Oczywiście, musimy uruchomić programy oszczędności krajowych. Tym bardziej, że wycofujemy się z jedynego silnego źródła oszczędności krajowych jakim jest OFE. Ze wszystkimi negatywnymi, moim zdaniem, konsekwencjami. Byłem współtwórcą mieszanego, wielofilarowego systemu emerytalnego i nadal uważam jego demontaż za strategiczny błąd. Ale stało się i trzeba tym bardziej pomyśleć o konkretnych rozwiązaniach pomnażających oszczędności krajowe.
    Między innymi trzeba pomyśleć o silniejszych bodźcach dla oszczędności w III filarze, dobrowolnym filarze systemu emerytalnego. Wprawdzie, to oznacza także ubytek wpływów podatkowych, ale to się opłaci w dłuższym okresie. Tak samo jak opłaci się zachęcać ludzi do oszczędzania na mieszkanie.

Również dla potrzeb pozyskiwania kapitału na rozwój działalności gospodarczej. Z uzyskaniem kredytu na ten cel mają problem szczególnie małe przedsiębiorstwa krajowe.

    Mamy wprawdzie całą masę różnego rodzaju instrumentów wsparcia, ale one nie działają. Większość tych pieniędzy, które mają być pieniędzmi zwrotnymi znalazła się w organizacjach, które żyją z lokowania tego kapitału, a nie udzielania pożyczek i brania na siebie ryzyka. Trzeba się więc szybko zastanowić, gdzie tkwi błąd w metodzie. Dlaczego wtłoczone do systemu duże pieniądze publiczne, głównie unijne, na różne poręczenia i gwarancje nie działają, nie powodują powstawania nowej przedsiębiorczości.

No właśnie – są środki na finansowanie działalności gospodarczej, a system nie działa. Co jest tego przyczyną, że nie działa? Dlaczego każda naprawa finansów publicznych, opieki zdrowotnej, ubezpieczeń społecznych, górnictwa i próby kontynuowania reform są blokowane?
    Działają dwie rzeczy. Po pierwsze – interesy. Po drugie – kunktatorstwo. Mało tego, jedno i drugie się wzajemnie wzmacnia. Poza tym możemy mówić o interesie materialnym i interesie politycznym. Czasami zdarza się też tak, że te interesy się przenikają. Wówczas tworzy się układ, który po prostu petryfikuje system, utrwala się i prowadzi do zastoju. To wielki problem i trzeba czasami jakiegoś wstrząsu, aby układ wyrwać z zastojowej i pasożytniczej równowagi.

Czy sądzi Pan, że sytuację w energetyce można zmienić za pomocą koordynacji działań?
    Jeżeli popatrzymy, jak wygląda dzisiaj sytuacja w polskiej energetyce, to nie widać, by polityka z nią związana była przemyślana i konsekwentnie prowadzona. Tu wszystko się rozpływa w gadulstwie. Ba, nawet nie wiadomo, kto jest gospodarzem polityki energetycznej, kto za nią w rządzie odpowiada. I nie chodzi o to, by powstało ministerstwo energetyki. Bo to jest jakiś archaiczny pomysł. Chodzi o to, aby było jasne, kto w strukturze rządu za to odpowiada, z kim współdziała i bierze odpowiedzialność za kształtowanie warunków dla rozwoju energetyki. Także od strony gospodarstw domowych i odbiorców gospodarczych, a nie tylko od strony producentów i dystrybutorów energii.
    Na przykład, mówimy węgiel. W porządku, ale gdy się przyjrzeć bliżej, to obserwujemy, że stawiamy i na gaz łupkowy, i na energetykę jądrową, i na węgiel. Nie da się rozwijać wszystkiego. Nie da się tak budować bazy dla polskiej energetyki. Którejkolwiek sprawie bym się nie przyglądnął, to jak zapytam, kto za to odpowiada, kto rządzi – w większości przypadków nasuwa się odpowiedź – chaos.

Rządzi chaos. To niebyt optymistyczna diagnoza.
    Jest jeszcze jedna strona tego zagadnienia – brak przywództwa. Przywództwa rozumianego jako zdolność wytyczenia kierunku rozwoju i koordynacji działań.

Podobnie jak w górnictwie węgla kamiennego.
    Układ interesów wewnątrz kopalń i spółek węglowych jest taki, że blokuje konieczne zmiany. A wystarczyłaby jedna prosta zmiana – wzrost wynagrodzeń silnie uzależniony od wydajności pracy. Niestety, ta fundamentalna zmiana, która zmieniłaby sytuację, jest blokowana w sposób wystarczająco skuteczny.

„Im więcej kopalń, im wyższe wydobycie, im większe straty, im większy dług – tym lepiej, tym bardziej bezpieczny i pewny zysk. Problem tylko w tym, aby chory organizm jak najdłużej utrzymać przy życiu, żeby interes nie upadł. Inteligentne pasożytowanie polega na tym, żeby umiejętnie eksploatować żywiciela – nie pozwolić na jego uzdrowienie, ale też nie doprowadzić do zgonu. Mamy zatem do czynienia z sytuacją, w której prywatne zyski warunkowane są publicznymi stratami. Straty są przerzucane na gminy, na PFRON, na fundusz ubezpieczeń społecznych, na kooperujące firmy. Kiedy tego już nie wystarcza, wtedy trzeba sięgnąć po kolejne oddłużenie z kasy państwowej, trzeba wołać o pomoc publiczną. Dzięki temu gra może toczyć się dalej. To oznacza jednak konieczność utrzymywania wysokiej dotacji do systemu ubezpieczeń społecznych, konieczność utrzymywania wysokich podatków, niemożność finansowania nauki, edukacji, bezpieczeństwa i informatyzacji, ograniczanie możliwości wypełniania przez państwo podstawowych funkcji i zadań rozwojowych.”

Fragment książki prof. Jerzego Hausnera: Pętle rozwoju. O polityce gospodarczej lat 2001-2005*
Po odejściu z rządu opisał Pan te zjawiska i mechanizmy związane z rozwiązywaniem problemów w książce „Pętle rozwoju”.
    Podjęliśmy rozwiązywanie wielu problemów. I napisałem wtedy, że jak nie będzie kontynuacji, to one staną się jeszcze poważniejsze. Będziemy się tak kręcić, aż zatoczymy koło. Niestety, w bardzo wielu sprawach tak się stało.

Rozwiązywać problemy można na drodze dialogu.
    Od 2005 roku dialog był głównie pozorowany. Szkoda, bo to jeden z podstawowych mechanizmów prowadzenia polityki rozwojowej. Tu też zatoczyliśmy koło i trzeba zaczynać od nowa.

Panie profesorze, jeszcze w nawiązaniu do dialogu. Będąc w rządzie powiedział Pan, że próbowaliście zmieniać świat, a nie dostosowywać się do zastanej rzeczywistości. Mieliście jakąś receptę, jak ten dialog prowadzić?
    Mogłem i chciałem bazować na tym co w obszarze dialogu osiągnęli Kuroń, Boni i Bączkowski. Komisja Trójstronna była nie tylko formą rozmowy, ale też dochodzenia do porozumienia w trudnych sprawach. Gorzej, lepiej, ale działało. Po 2005 roku nastąpił totalny jej demontaż. I mamy, co mamy.

Z powodu panującej u nas deflacji ludzie raczej nie wyjdą na ulicę. Pan też – jako jeden z nielicznych ekonomistów – nie widzi zagrożenia w tej ujemnej inflacji. Nawet mówi, że gospodarka na tym korzysta, niż znajduje się w zagrożeniu. Może to Pan wyjaśnić.
    Uważam, że deflacja polskiej gospodarce nie zaszkodziła. Poza tym, jej apogeum mamy już za sobą. Problem z deflacją zaczyna się wtedy, kiedy konsumenci ograniczają zakupy w przekonaniu, że wkrótce będzie jeszcze taniej. Wpadamy wtedy w spiralę deflacyjną. Wówczas deflacja jest naprawdę groźna i może być dla gospodarki bardzo ciężką chorobą. Japonia jest tego przykładem.
    Na szczęście, u nas konsumenci zauważyli, że ceny są atrakcyjne i zaczęli kupować więcej. I to w sytuacji, kiedy wynagrodzenia nominalnie wcale tak bardzo nie wzrosły. To pomogło polskiej gospodarce podtrzymać przyzwoity poziom wzrostu.

Panie profesorze, ostatnie pytanie. Z jednej strony uważa się Pan za osobę krytyczną, bo rzeczywiście, Pańskie oceny funkcjonowania systemu społeczno-gospodarczego są bezkompromisowe, ale z drugiej – pobłaża rządowi. Nie widzi Pan w tym sprzeczności?
    Nie zgadzam się z tą tezą. Byłem i jestem wobec rządu PO-PSL wielokrotnie bardzo krytyczny. Dawałem temu publicznie wyraz. Ale to zawsze było stanowisko merytoryczne, a nie polityczna opozycyjność. Członkom Rady Polityki Pieniężnej nie wolno się angażować w politykę partyjną. I od tej trzymam się z dala.
    Podkreślić też muszę, że przy wszystkich słabościach naszej polityki gospodarczej, gospodarka jest makroekonomicznie zrównoważona. I to w okresie głębokiego globalnego kryzysu. Trzeba bardzo złej woli, aby tego nie dostrzec. I nadal trzeba bardzo pilnować, by nie rozchwiać polskiej gospodarki.
     Od 1993 r. polska gospodarka nieustannie rośnie, czasami wolniej, czasami szybciej, ale rośnie. Nie ma wiele takich przykładów w Europie. Rządy się zmieniały, ale gospodarka się kręciła do przodu. Wiele naszych systemowych rozwiązań sprawdziło się w trudnych okresach. Na przykład nadzór bankowy działał na tyle sprawnie, że żaden bank w Polsce nie upadł. I gdyby SKOK-i były wcześniej poddane nadzorowi bankowemu, nie mielibyśmy też i tego pasztetu.
    Swój krytyczny ton wyprowadzam z tego, że to co dzisiaj chodzi nieźle, nie będzie wystarczające jutro. Aby być jutro dobrym, trzeba być dzisiaj lepszym niż wczoraj. Nie ma czegoś takiego w systemach społecznych, że działają stale z tą samą sprawnością. One też się jakoś zużywają. Ujawniają się stopniowo ich różne dysfunkcje. I trzeba umieć je rozpoznać i korygować. Bo jeśli nie, to dzieje się tak, jak z nieleczonym nadciśnieniem tętniczym – w końcu dochodzi do zawału. W tym sedno rządzenia, aby umieć wyprzedzająco zapobiegać rozwojowemu zawałowi. A my dzisiaj, niestety, tracimy rozwojową moc.

Dziękuje za rozmowę.


* „Pętle rozwoju. O polityce gospodarczej lat 2001-2005” - książka prof. Jerzego Hausnera nie zawiera jego wspomnień. Nie interesują go anegdoty czy opisy personalnych rozgrywek, lecz analiza, przedstawienie reguł i uwarunkowań prowadzenia polityki społeczno-gospodarczej. Zamiarem Autora było przedstawienie rzetelnego raportu (acz subiektywnego, o czym wspomina), który wszystkim zainteresowanym pozwoli lepiej zrozumieć i zinterpretować problemy rozwoju społeczno-gospodarczego Polski u progu XXI wieku.

Hausner Jerzy, Pętle rozwoju. O polityce gospodarczej lat 2001-2005. Scholar, 2007



Osiem grzechów głównych Rzeczypospolitej

Pod redakcją prof. dr hab. JERZEGO HAUSNERA


To tytuł kolejnego raportu ekspertów pod kierunkiem prof. Jerzego Hausnera, wydanego w grudniu 2015 r. W opracowaniu wskazane zostały najważniejsze wymiary funkcjonowania państwa, które wymagają naprawy. Jakie są tytułowe grzechy Rzeczypospolitej? To między innymi brak wyobraźni strategicznej i suwerennej myśli rozwojowej, destrukcja sfery publicznej oraz unikanie rządzenia i ucieczka od odpowiedzialności. Autorzy analizują główne obszary aktywności państwa – politykę społeczną, politykę gospodarczą, stosunki międzynarodowe, ustrój oraz przestrzeń wspólną – a na zakończenie przedstawiają swoją wizję dobrego państwa.

Autorzy zaznaczają, że oczywiście dostrzegają „cnoty” polskiego państwa. Uważają jednak, iż istotniejsze jest wskazanie tych obszarów, które wymagają pilnej naprawy. Od tego zależy bowiem nie tylko sprawność i siła naszego kraju, ale też dynamika jego dalszego rozwoju.
    – Sądzimy, że nie ma jednego prostego rozwiązania, ani nawet zestawu rozwiązań. Zasadnicza jest zmiana podejścia i postawy wobec państwa jako dobra wspólnego i tego naszym zdaniem powinna dotyczyć dziś debata – mówi prof. Jerzy Hausner, redaktor Raportu. – Dlatego naszych szczegółowych rekomendacji nie dołączyliśmy do treści raportu, lecz udostępniamy je w Internecie.
    Autorzy zauważają, że często ścieżki rozwoju zataczają koło i wracają do punktu wyjścia. Uderzającym tego przykładem jest górnictwo węgla kamiennego. Przyczyna tego stanu rzeczy jest sposób funkcjonowania Państwa, a w szczególności tytułowe „grzechy główne”, przedstawione w pierwszej części raportu. W drugiej części autorzy pokazują przejawy opisanego wcześniej sposobu funkcjonowania w obszarach polityki społecznej, polityki gospodarczej, stosunków międzynarodowych, ustroju, oraz przestrzeni wspólnej.
    W ostatniej, trzeciej części opracowania autorzy wymieniają osiemnaście działań, które – ich zdaniem – należy podjąć, aby naprawić sposób funkcjonowania państwa.
    Twórcy raportu uważają, że nie istnieje żadne pojedyncze posunięcie, czy nawet ich zestaw, które przyniesie cudowne uzdrowienia sytuacji.  Rzeczpospolita, jako dobro wspólne obywateli, stanie się dobrym państwem, o ile zdoła podjąć wymienione wyżej zadania i połączyć je w jeden, spójny projekt tworzący samopodtrzymującą się spiralę rozwoju.
    Raport jest syntezą wielu wcześniejszych opracowań i podobnie jak one został wydany przez Fundację Gospodarki i Administracji Publicznej. Wsparcia finansowego udzieliła Fundacja PZU.


Źródło: Fundacja GAP. Raport do pobrania: Państwo i My. Osiem grzechów głównych Rzeczypospolitej i Rekomendacja do raportu. Autorzy: Andrzej Antoszewski, Edwin Bendyk, Maciej Frączek, Anna Giza, Grzegorz Gorzelak, Jerzy Hausner (red.), Hubert Izdebski, Rafał Matyja, Stanisław Mazur (red.), Bartłomiej E. Nowak, Jacek Raciborski, Janusz Reiter, Dawid Sześciło. Wydawca: Fundacja Gospodarki i Administracji Publicznej. Oprawa: broszurowa. Liczba stron: 153. Miejsce i rok wydania: Kraków 2015. Nr ISBN: 978-83-942293-2-0



dodano: 2015-06-06 14:46:57